Archiwum kwiecień 2004


kwi 29 2004 mam wieść
Komentarze: 2

ano mam wieść. wróciłem do starego adresu. a zatem raczej i do dawnej stylistyki, połączonej ze starym nickiem. słowem Navigator powrócił na stare śmieci:). zobaczymy, czy uda mi się utrzymać dwa blogi. przypuszczam, że jeden z czasem stopniowo zaniknie. jednak raczej nie posunę się do kasowania całego bloga. najwyżej wykasuję wszystkie notki:) ale to też nie w najbliższym czasie. jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć jak to wygląda na starych śmieciach niech w miejscu, gdzie pisze:"znajdź bloga" wpisze: Navigator. i już. w sumie nic się nie zmieni poza moim loginem i adresem. ale to było chyba nieuniknione. strasznie łatwo się przyzwyczajam do miejsc:)

pewien_czlowiek : :
kwi 24 2004 show.....
Komentarze: 8

reality show. dzisiejszy wykład poświęcę temu zagadnieniu. namnożyło się tego. nawet nie wyliczę, bo nie wiem ile. nie sposób jednak nie trafić na tą najniższą z form telewizyjnej rozrywki. każdy program ma swoją wersję tego badziewia. plastikowi ludzie, plastikowe problemy, plastikowy prowadzący. szukanie sensacji na siłę. napędzanie, śmiertelnie nudnej przecież, atmosfery. bo coś się dziać musi. w swojej perwersji producenci prześcigają się w coraz to nowych formach zniesmaczeni. czekam na relity show w stylu świętej inkwizycji.

 

– Romanie dlaczego skazałeś Pawła na wyrywanie paznokci i żelazną dziewicę?–

– bo jest moim przyjacielem wielki inkwizytorze –

 

i te obłudne gadki w stylu, że się jest naturalnym. jak można zachowywać się naturalnie, gdy każdy nasz ruch śledzi kamera i czujny reżyser, który już szuka każdego haczyka w naszej wypowiedzi aby tylko zrobić z nas pedofila, rozbijacza związków, rasistę, homosexualistę, nimfomankę, żyda czy masona (niepotrzebne skreślić). zrobić wszystko, by uczestnicy się popłakali, sprowadzić ich na skraj załamania psychicznego. i tak się na to zgodzą. przecież kasa na nich czeka! a widzowie muszą mieć szoł, bo oni napędzają kasę telewizji. wiele już na ten temat napisano. ja poruszę jeszcze jedną kwestię.

 

pieniążki. jakież to banalne określenie. uczestnicy nie określają ich inaczej niż: „pieniążki”. bo to tak czysto i słodko brzmi. słodko brzmi, że będą podkładać sobie nawzajem świnię dla pieniążków. słodko, że będą się podlizywać każdemu z osobna i wszystkim razem. bo gdyby powiedzieć szmal, kasa, czy nawet pieniądze to brzmiałoby to brudno. nie tak delikatnie. pieniążki. życiowy wyścig szczurów. po pieniążki. kłamcie dla pieniążków, bijcie dla pieniążków, zabijajcie dla pieniążków. „bawcie się bijcie dzieci, jak się bawić i bić potraficie…” biegnijcie sobie w wyścigu po większe pieniążki. lećcie szczurki. prędzej, prędzej! bo was wyprzedzą. ja nie biegam. nigdy nie brałem udziału w wyścigu i nie wezmę. miałbym obrzydzenie do samego siebie. chociaż szczury, jako zwierzęta, nawet lubię.

 

a dlaczego to piszę? bo nienawidzę obłudy. fałszywych uśmiechów. kłamstwa mówionego z całą premedytacją w twarz. jak zwykle naszło mnie w podróży. tym razem w autobusie. jakieś dzieciaki emocjonowały się losami bohaterów „baru”. bohaterów, bo dla tych dzieci kłamliwi gracze stają się bohaterami. przesadzam może, ale jeśli kogoś obraziłem to niech mi to powie.

pewien_czlowiek : :
kwi 20 2004 z życia wzięte
Komentarze: 7

oto co potrafi mi się przydarzyć, jak się śpieszę na pociąg. idę szparko ulicą. plecak podryguje w rytmie kroków. napotykam na swojej drodze coś. coś ma kształt większego pająka ubranego w wełniany sweterek. do czegoś przyczepiony był sznurek. do końca sznurka (który okazał się smyczą) była zaś przyczepiona staruszka. niby nic niezwykłego. starsza pani z pieskiem na spacerze. jednak piesek wykazał zainteresowanie moją osobą. to też w zasadzie normalne, na ogół zwierzaki jakoś się do mnie kleją. co było zrobić. cmoknąłem na paskudę i idę dalej. w tym momencie poczułem, że jedną nogę mam cięższą. stop. zerknięcie w okolice prawej stopy. ratlerek wgryziony w moją nogawkę.

 

-niech go pani weźmie- powiedziałem jeszcze uprzejmie.

-Pimpuś zostaw pana- nie muszę dodawać, że… nie zostawił.

-wie pani nieco mi się śpieszy-

-ale on się tak tylko bawi z panem-.

-właśnie widzę, że się ze mną bawi- podnoszę nogę i potrząsam nią, pająk podryguje w powietrzu, ale ani myśli puścić. macham mocniej licząc na efekt. nic.

 

-co mu pan robi?! ludzie! pieska mi meczy! bandyta!- no teraz to już przegięła. ja mam męczyć to coś? ja się tym brzydzę. najchętniej zatłukłbym laczkiem. powstrzymuje mnie jedynie to, że nie mam laczka pod ręką.

 

-kopnij pan to bydle to się odczepi- życzliwy głos z rosnącego zbiegowiska.

-Jezus, Maryja, niech pan nie kopie. on zaraz puści- spojrzałem na zegarek. już powinienem być na dworcu. a jestem na chodniku przyczepiony do starszej pani za pomocą Pimpusia. co było zrobić. chciałem go złapać za ogon i jakoś oderwać, ale to nie miało ogona. ktoś powiedział:

 

-trzymaj pan nogę na ziemi a ja zacznę ciągnąć-

-nie, bo pan mu coś uszkodzi- histeryczna właścicielka

-szanowna pani ja mogę nie ciągnąć, ale ten pan zaraz uszkodzi go mocniej- widać kolejne wymachy nóg zrobiły wrażenie na staruszce, bo zgodziła się.

 

-za co go złapać?-

-a ja wiem,ogona nie ma-

-tylne łapki może?-

-może wytrzymają-

 

 i w tym momencie piesek puścił. i nie wierz tu człowieku w psią inteligencję. a na pociąg nie zdążyłem. minuty mi zabrakło. ale co tam ważne, że jestem.

 

pewien_czlowiek : :
kwi 19 2004 kto....?
Komentarze: 10

Kto odprowadzi Cię do domu dzisiejszej nocy?

Kto ukołysze Cię do snu dzisiejszej nocy?

Kto wyzna Tobie miłość dzisiejszej nocy?

Kto obudzi się obok Ciebie wczorajszego poranka?

 

oto refren piosenki, której słucham dzisiaj na okrągło. czy trzeba coś dodawać? jestem zakochany. nie zauroczony, zafascynowany czy zaciekawiony. jestem zakochany i prędzej zaneguję własne istnienie niż to uczucie. zatem mówię. Ty odprowadzisz mnie do snu, bo jesteś w moich myślach. Ty ukołyszesz mnie do snu, bo jesteś w moich snach. Ty obudzisz się obok mnie, bo znów bedę myslał tylko o Tobie. Kocham Cię.

pewien_czlowiek : :
kwi 18 2004 dzień pracy
Komentarze: 4

dzień dzisiejszy był pod hasłem prac polowych. skoro świt zostałem brutalnie rozbudzony (swoją drogą nie brutalnie to mnie się zbudzić nie da). pierwszym co usłyszałem były słowa: „za pół godziny wychodzimy”. no to co było zrobić wstałem i powlokłem się do łazienki. zimna woda, dużo zimnej wody i nawet zacząłem widzieć. włożyłem na siebie odzież wierzchnią i wyszedłem na „pole”. a tam… ni hu hu. nawet ptasie dzioby jeszcze ziewały. no cóż widać moja rodzina nie przewidziała, że jestem jeszcze zdolny do takiego wysiłku jak wyjście z domu przed ósmą. skoro jednak stałem już na przyszłych marchewkach, to przynajmniej mógłbym coś zrobić. chwyciłem więc narzędzie niebezpieczne w postaci grabek i wykonałem zamierzenia jeszcze przed przybyciem reszty ekipy(które nastąpiło koło południa). zapewne jeszcze raz wykaże się dziwnością osobistą, ale lubię ziemie. nie każdą oczywiście. lubię własną ziemię. no może bez przesady z tym uwielbieniem. ale jednak miewam chwile, gdy trzymam w ręku małą grudkę i pozwalam, by promienie słoneczne opływające moją twarz spłynęły po ręce na tą bryłkę i napełniły ją światłem i ciepłem. rozwieram dłoń i widzę, że ziemia jest taka sama jak była. czarna. w sumie dobrze. nie wiem czy świecąca ziemia jest powodem do zadowolenia. niemniej jednak miniony dzień zaliczam do udanych:)

pewien_czlowiek : :