Archiwum 04 kwietnia 2004


kwi 04 2004 ku pamięci
Komentarze: 2

wspomnienia. nie będzie to pogodna notka. jednak chyba po raz pierwszy napiszę to, co kiedyś niemal zmusiło mnie do zawieszenia działalności. rak. przeklęta choroba nękająca ludzi od zarania dziejów (znajdowano mumie ze zmienionym pod wpływem raka kośćcem). ta to choroba upatrzyła sobie ostatnio moją rodzinę. najpierw był wujek, wycięli mu krtań i żyje (chociaż ostatnio podobno ma przeżuty na kręgosłup), potem była babcia, rak piersi, amputacja i żyje do dziś (na razie bez powikłań), następnym był dziadek. zmarł po ponad rocznej męczarni. obecnie dochodzą mnie głosy jakoby, pojawiały się kolejne ogniska u innych krewnych. może fałszywe.

 

 notkę tą zamierzam poświęcić mojemu dziadkowi. człowiekowi, który był żołnierzem AK. walczył podczas okupacji do 89 roku. sporą cześć mojego dzieciństwa spędziłem z dziadkiem. to on zaszczepił we mnie coś na kształt potrzeby wędrowania. moje pierwsze długie spacery były z nim właśnie. przez jakiś czas byłem małym leśnikiem niemal. młode „coś” biegające po lesie. wskakujące do każdej dziury, do każdego schronu, bunkra(za co mi się kiedyś dostało, bo korzystając, z dziadkowej nieuwagi wyciągnąłem coś na kształt niemieckiego karabinu). dziwne wspomnienia. pamiętam dotyk jego dłoni. szorstkie, spracowane ręce. pamiętam jego twarz, golił się codziennie, a mimo to gdy się obejmowaliśmy zawsze czułem jakbym stykał się z tarką, albo przytulał jeża (co nota bene robiłem kiedyś). całe życie nie chorował. to są ludzie z innej gliny. nie wiem czy to wojna ich tak zahartowała, czy po prostu tacy się kiedyś rodzili.

 

pierwsza diagnoza nie była zaskoczeniem. rak. jak zwykle. operacja. kilka miesięcy w szpitalu. z silnego człowieka powoli stawał się cieniem. w końcu wyszedł ze szpitala. chyba był tydzień w domu. może dwa tygodnie. nie pamiętam. ból. kolejne badania. przeżuty.

 

-trzeba operować, a nie można. organizm jest zbyt słaby. nie wytrzyma operacji.

-co robić?

-czekać. damy leki przeciwbólowe niech się wzmacnia w domu. jak nabierze sił pójdzie na stół operacyjny. najszybciej za miesiąc.

 

konsultacja z innym lekarzem.

 

-za miesiąc nie będzie już czego operować

 

inna glina. było co operować. operacja. kolejne dni w szpitalu, po których nie poznawałem już tego, który nosił mnie niegdyś na rękach. przeżuty po operacji. wypis do domu. by umarł z rodziną, z żoną z którą przeżył ponad 50 lat. kolejne dni to był wielki ból. zarówno jego, jak i osób którym był bliski. był zbyt twardy. normalny człowiek nie wytrzymałby takiego bólu. dostawał środki przeciwbólowe w tabletkach. nie był w stanie ich połknąć. żołądek nie przyjmował nawet wody. pamiętam dzień jego śmierci. widzę ten obraz przed oczyma i nie potrafię go przelać na papier. a muszę, bo zacząłem pisać, aby to zrobić. wysuszony, jak stare jabłko. poruszał się jak na zwolnionym filmie. już nie mówił. wypluwał z siebie kawałki słów z wyraźnym trudem. jedne z jego ostatnich słów jakie zapamiętałem.

- nie …. do …. szpitala

- nie tato, nie pójdziesz do szpitala

- bar…. tek

stałem tuż koło niego. ująłem w dłoń jego rękę. niegdyś tak silną i mocną, a wtedy, gdybym jej nie trzymał, opadłaby ponownie na pościel. potem mówił jeszcze do innych. żegnał się. pojechaliśmy do znajomego lekarza po morfinę. do znajomego, bo żaden inny nie chciał nam jej dać: „bo po co”. gdy wróciliśmy już nie żył.

piszę, aby pamiętać. nie interesuje mnie czy ktoś to przeczyta i co sobie o mnie pomyśli. te same słowa zapisze na twardym dysku, wydrukuję. znajdą się one także w jednym z moich prywatnych kartkowych dzienników. miałem kiedyś taki pomysł i nadal go kultywuję. gdy już przyjdzie na mnie koniec, to Panie Boże spraw by nie było to w szpitalu. niech sobie umrę wśród tych, którzy stanowili moje życie.

 

dla M. K.

pamiętam

 

pewien_czlowiek : :