Komentarze: 1
strach. niewielu rzeczy się boję. nie pragnę się tu wykreować na bohatera, ale jakoś tak się składa, że nie boję się. jestem studentem, a jedyne czego się obawiam przed egzaminem, to faktu, że mogę splami nazwisko rodziny (jedna osoba będzie wiedziała, o co chodzi), jakoś nie przerażała mnie możliwość pojawienia się wąglika w moim pobliżu (swoją drogą w sławetnych Klewkach bywałem i żadnego wąglika nie zdarzyło mi się spotkać), nie boję się też terrorysty, który z dzikim uśmiechem na twarzy wysadzi w powietrze akademik, uniwerek, autobus czy tez pociąg. po prostu, mam lepsze rzeczy do robienia niż bać się czegoś takiego. burzy też się nie obawiam. burze bardzo lubię. zawsze je lubiłem. są piękne. a od czasu, gdy przeczytałem jedną z baśni ludowych. stały się burze dla mnie przeżyciem niemal mistycznym. całości owego ludowego podania nie streszczę. jednak fragment, który szczególnie mnie urzekł tłumaczył zjawisko błyskawicy. wiecie, co to jest błyskawica? to pęknięcie nieba. przez ułamek sekundy widzicie blask jaki bije od miejsca, gdzie można spotkać Boga. nic nie widzimy, bo za krótko, a nasze ludzkie oczy są nieprzeznaczone do takiego widoku. w poniedziałek była piękna wiosenna burza. deszcz leje strumieniem tak silnym, że nie widać świata dalej niż na kilka metrów. wiatr czynił korzystanie z parasola niemal niemożliwym. a ja wybrałem się na spacer. w pewnym momencie piorun uderzył dość blisko mnie. huk nastąpił jednocześnie z błyskiem. byłbym przysiągł, że ziemia zadrżała. stałem pośród zlęknionych ludzi moknących na przystanku tramwajowym i nagle z mojego gardła wydobył się śmiech. dziki niezrozumiały śmiech szaleńca zachwyconego potęgą przyrody.
napisałem czego się nie boję. wypadałoby przejść do tego, czego się obawiam. jest kilka takich rzeczy. boję się choroby osób mi bliskich, osób, które kocham. boję się ich odejścia, albowiem wraz z nimi musiałbym odejść i ja. prześladuje mnie jeden sen. śniłem go tyle razy, że nie wiem już czy to sen czy wizja. jestem sam. dokoła mnie nikogo. umarłem. nikogo na pogrzebie. nikt nie zapalił znicza, nie przyniósł kwiatów (jakby miało to jakieś znaczenie dla zmarłego). chyba każdy człowiek nie chce odejść zapomniany przez świat. chyba każdy chce, by o nim pamiętano. by ktoś na pogrzebie uronił choć jedną łzę. na moim nie było nikogo, poza grabarzami, którzy dość niedbale wrzucili moją trumnę w płytki dół i zasypali, udeptując ziemię nogami.
boję się samotności