Komentarze: 2
siedzę w pokoju. bebon pełen świątecznego ciasta. miary obżarstwa dopełniam pomarańczą. no dwoma pomarańczami i jabłkiem. sok ścieka mi po palcach. stają się lepkie i zarażają lepkością klawisze. trzeba umyć ręce (i wytrzeć klawiaturę). już lepiej. senną atmosferę podkreśla muzyka. szum strumyka, śpiew ptaków, delikatny szept wiatru pośród liści. pogoda jest piękna. słońce chyli się już ku zachodowi. ostatnimi odpryskami światła, tworzy witraże przeświecając przez gałęzie drzew. muska nieliczne chmury, nadając im bajkowy wygląd. ostatnie promienie światła padają na brzozy. ich pnie lśnią złociście. złote drzewa. zaszło. pojawiają się gwiazdy. nieśmiało wychynął księżyc, który dopiero, gdy słońce znikło, ujawnił się, ze swym srebrnym blaskiem. jedna, dwie, trzy, cztery, pięć, tysiące. tysiące gwiazd lśni ponade mną. rozpoznaję konstelacje. ile osób robi to samo, w tym samym momencie. ciemno w pokoju. zapalam świeczkę. lubię światło świecy. do pracy się nie nadaje, ale ja dzisiaj nie zamierzam pracować. czekam. cienie tańczą na ścianie. duszno. otwieram okno. wychylam się i wciągam powietrze pełną piersią. na ustach pojawia się uśmiech. uśmiech do samego faktu, że mogę zaczerpnąć powietrza. wielu nie może. gaszę świeczkę. kładę się na łóżku i zamykam oczy. nie zamierzam zasnąć. nie zasnę. w ciemnościach łatwiej przypływają obrazy. już są. nie otwieram oczu, nie wolno ich spłoszyć. przesuwają się jak kadry w filmie. marzenia, wspomnienia, szczątki snów. widziane już setki razy, a jednak nadal przywoływane z przyjemnością. powraca spotkanie z niedźwiedzicą, wejście na Rysy i pieszy powrót słowacką stroną w ciemnościach nocy, górski kurz na dłoniach, siedzenie przy ognisku, uderzenia kropli deszczu o namiot, euforia spowodowana tym, że idę w góry w czasie burzy (w życiu nie wykazałem się chyba większą głupotą, ale wiedziałem, że zdążę do schroniska), poranne mgły na jeziorach, rodzina perkozow kryjąca się pod wodą, smak ciepłej jeszcze brzoskwini, ciepło słońca na twarzy, wrażenia z pierwszej jazdy na rowerze (czy ktokolwiek to pamięta), świetlik trzymany w dłoniach. a ona jest na każdym z obrazów. dodałem ją, bo nie wyobrażam sobie chwili szczęśliwej bez jej towarzystwa. otwieram oczy. wzrok przyzwyczaił się już do ciemności. widzę szare otoczenie swojego pokoju. dochodzi 23. teraz zacznie się najgorszy okres oczekiwania. te ostatnie minuty są jak godziny. każda sekunda rozciąga się w czasie. to miłe czekanie. wiem, że ona też na mnie czeka. czekamy na siebie. powolne wybieranie numeru przez modem. popędzam go. wybrał.
– witam
– J hejka