Archiwum kwiecień 2004, strona 2


kwi 09 2004 ech muzyka, muzyka, muzyka...
Komentarze: 3

she rules until the end of time

she gives and she takes

she rules until the end of time

she goes her way

 

muzyka odgrywa w moim życiu fundamentalną rolę. słucham ogólnie wszystkiego. pomijając: hip-hop, techno, wszelakie rapy, popy, dwujęzyczne zespoły trzyosobowe, disco polo(swoją drogą to jeszcze istnieje?). słucham natomiast: muzyki klasycznej(szczególnie lubię smyczkowe brzmienia), rocka(Iron Maiden, Metalica, Led Zeppelin, The Doors, Apocaliptica i wielu innych), gotyku (tylko Within Temptation, Nightwish), folków (irlandzki, szkocki, skandynawski, celtycki, afrykański), poezji śpiewanej(STED, Grechuta, karczmarski, Okudżawa i inni). w sumie to chyba z grubsza te najważniejsze kierunki muzyczne. czasami w wyjątkowych sytuacja przeżywam muzykę dość intensywnie. pojawiają mi się przed oczami obrazy wywołane jakimś niezwykle harmonijnym brzmieniem. niemal przechodzą mnie dreszcze. a obecnie słucham Within Temptation: „Mather Earth”  i gorąco polecam

pewien_czlowiek : :
kwi 08 2004 znowu
Komentarze: 2

jestem wybrykiem natury. no może nie do końca wybrykiem fizycznym, ale na pewno psychicznym. kiedyś próbowano przeprowadzić ze mną wywiad przy okazji jakiegoś konkursu polegającego na napisaniu kilkuset zdań połączonych jakąś ramą fabularną.

- co pan lubi robić?-

- no wie pani moje zainteresowania są dość nietypowe. lubię np. obierać marchew lub pieczarki. a swego czasu bardzo lubiłem przecierać pomidory. –

- żartujesz sobie z prasy szczeniaku –

- uprzedzałem, że są nietypowe-

czy naprawdę to, że brałem udział w konkursie o tematyce praw człowieka musiało zrobić ze mnie nawiedzonego manią pomocy fanatyka. może i mogłem tak chociaż powiedzieć. byłbym w gazecie:) a tak był chłopczyk, który powiedział, że on najbardziej lubi pomagać starszym ludziom. może i powiedział prawdę. ale ja naprawdę lubię obierać marchew.

 

słowa te napisałem kilka godzin temu. w międzyczasie okazało się, że znowu zmarł na raka ktoś z mojej rodziny. dziwne, ale chyba obojętnieje. a może to tylko to, że nie widywałem go zbyt często. a może to owe 39 stopni temperatury i garść tabletek. kto wie, który z tych powodów jest prawdziwy. może wszystkie.

 

pewien_czlowiek : :
kwi 07 2004 boję się
Komentarze: 1

strach. niewielu rzeczy się boję. nie pragnę się tu wykreować na bohatera, ale jakoś tak się składa, że nie boję się. jestem studentem, a jedyne czego się obawiam przed egzaminem, to faktu, że mogę splami nazwisko rodziny (jedna osoba będzie wiedziała, o co chodzi), jakoś nie przerażała mnie możliwość pojawienia się wąglika w moim pobliżu (swoją drogą w sławetnych Klewkach bywałem i żadnego wąglika nie zdarzyło mi się spotkać), nie boję się też terrorysty, który z dzikim uśmiechem na twarzy wysadzi w powietrze akademik, uniwerek, autobus czy tez pociąg. po prostu, mam lepsze rzeczy do robienia niż bać się czegoś takiego. burzy też się nie obawiam. burze bardzo lubię. zawsze je lubiłem. są piękne. a od czasu, gdy przeczytałem jedną z baśni ludowych. stały się burze dla mnie przeżyciem niemal mistycznym. całości owego ludowego podania nie streszczę. jednak fragment, który szczególnie mnie urzekł tłumaczył zjawisko błyskawicy. wiecie, co to jest błyskawica? to pęknięcie nieba. przez ułamek sekundy widzicie blask jaki bije od miejsca, gdzie można spotkać Boga. nic nie widzimy, bo za krótko, a nasze ludzkie oczy są nieprzeznaczone do takiego widoku. w poniedziałek była piękna wiosenna burza. deszcz leje strumieniem tak silnym, że nie widać świata dalej niż na kilka metrów. wiatr czynił korzystanie z parasola niemal niemożliwym. a ja wybrałem się na spacer. w pewnym momencie piorun uderzył dość blisko mnie. huk nastąpił jednocześnie z błyskiem. byłbym przysiągł, że ziemia zadrżała. stałem pośród zlęknionych ludzi moknących na przystanku tramwajowym i nagle z mojego gardła wydobył się śmiech. dziki niezrozumiały śmiech szaleńca zachwyconego potęgą przyrody.

 

napisałem czego się nie boję. wypadałoby przejść do tego, czego się obawiam. jest kilka takich rzeczy. boję się choroby osób mi bliskich, osób, które kocham. boję się ich odejścia, albowiem wraz z nimi musiałbym odejść i ja. prześladuje mnie jeden sen. śniłem go tyle razy, że nie wiem już czy to sen czy wizja. jestem sam. dokoła mnie nikogo. umarłem. nikogo na pogrzebie. nikt nie zapalił znicza, nie przyniósł kwiatów (jakby miało to jakieś znaczenie dla zmarłego). chyba każdy człowiek nie chce odejść zapomniany przez świat. chyba każdy chce, by o nim pamiętano. by ktoś na pogrzebie uronił choć jedną łzę. na moim nie było nikogo, poza grabarzami, którzy dość niedbale wrzucili moją trumnę w płytki dół i zasypali, udeptując ziemię nogami.

 

boję się samotności

 

pewien_czlowiek : :
kwi 05 2004 strange feeling
Komentarze: 3

od jakiegoś czasu podczas rozmów z moją ukochaną, zacząłem odczuwać dziwne uczucie. najpierw nie rozpoznawałem go. potem jednak przyszło rozpoznanie. co ciekawe uczucie owo nasila się. dzisiaj na przykład wyraźnie czułem jej dotyk. gdy miałem zamknięte oczy mógłbym przysiądz, że właśnie ja obejmuję. po ich otwarciu zdziwiłem się, że jej tu nie ma. albo wpadam w obłęd, albo to przekaźnictwo mysli. jesli to to drugie, to znaczyłoby, że androgyne nie jest mitem, tylko naprawdę nasze dwie dusze wymieniają między sobą najskrytsze pragnienia. bo wiem, że ona też o tym myslała. pozostaje zatem pytanie kiedy osiągnę apogeum? czy wtedy ona stanie przede mną? oszalałem? możliwe. ale jestem w końcu szalonym ikarem. a prawdziwym szaleństwem byłoby nie szaleć na jej punkcie

pewien_czlowiek : :
kwi 04 2004 ku pamięci
Komentarze: 2

wspomnienia. nie będzie to pogodna notka. jednak chyba po raz pierwszy napiszę to, co kiedyś niemal zmusiło mnie do zawieszenia działalności. rak. przeklęta choroba nękająca ludzi od zarania dziejów (znajdowano mumie ze zmienionym pod wpływem raka kośćcem). ta to choroba upatrzyła sobie ostatnio moją rodzinę. najpierw był wujek, wycięli mu krtań i żyje (chociaż ostatnio podobno ma przeżuty na kręgosłup), potem była babcia, rak piersi, amputacja i żyje do dziś (na razie bez powikłań), następnym był dziadek. zmarł po ponad rocznej męczarni. obecnie dochodzą mnie głosy jakoby, pojawiały się kolejne ogniska u innych krewnych. może fałszywe.

 

 notkę tą zamierzam poświęcić mojemu dziadkowi. człowiekowi, który był żołnierzem AK. walczył podczas okupacji do 89 roku. sporą cześć mojego dzieciństwa spędziłem z dziadkiem. to on zaszczepił we mnie coś na kształt potrzeby wędrowania. moje pierwsze długie spacery były z nim właśnie. przez jakiś czas byłem małym leśnikiem niemal. młode „coś” biegające po lesie. wskakujące do każdej dziury, do każdego schronu, bunkra(za co mi się kiedyś dostało, bo korzystając, z dziadkowej nieuwagi wyciągnąłem coś na kształt niemieckiego karabinu). dziwne wspomnienia. pamiętam dotyk jego dłoni. szorstkie, spracowane ręce. pamiętam jego twarz, golił się codziennie, a mimo to gdy się obejmowaliśmy zawsze czułem jakbym stykał się z tarką, albo przytulał jeża (co nota bene robiłem kiedyś). całe życie nie chorował. to są ludzie z innej gliny. nie wiem czy to wojna ich tak zahartowała, czy po prostu tacy się kiedyś rodzili.

 

pierwsza diagnoza nie była zaskoczeniem. rak. jak zwykle. operacja. kilka miesięcy w szpitalu. z silnego człowieka powoli stawał się cieniem. w końcu wyszedł ze szpitala. chyba był tydzień w domu. może dwa tygodnie. nie pamiętam. ból. kolejne badania. przeżuty.

 

-trzeba operować, a nie można. organizm jest zbyt słaby. nie wytrzyma operacji.

-co robić?

-czekać. damy leki przeciwbólowe niech się wzmacnia w domu. jak nabierze sił pójdzie na stół operacyjny. najszybciej za miesiąc.

 

konsultacja z innym lekarzem.

 

-za miesiąc nie będzie już czego operować

 

inna glina. było co operować. operacja. kolejne dni w szpitalu, po których nie poznawałem już tego, który nosił mnie niegdyś na rękach. przeżuty po operacji. wypis do domu. by umarł z rodziną, z żoną z którą przeżył ponad 50 lat. kolejne dni to był wielki ból. zarówno jego, jak i osób którym był bliski. był zbyt twardy. normalny człowiek nie wytrzymałby takiego bólu. dostawał środki przeciwbólowe w tabletkach. nie był w stanie ich połknąć. żołądek nie przyjmował nawet wody. pamiętam dzień jego śmierci. widzę ten obraz przed oczyma i nie potrafię go przelać na papier. a muszę, bo zacząłem pisać, aby to zrobić. wysuszony, jak stare jabłko. poruszał się jak na zwolnionym filmie. już nie mówił. wypluwał z siebie kawałki słów z wyraźnym trudem. jedne z jego ostatnich słów jakie zapamiętałem.

- nie …. do …. szpitala

- nie tato, nie pójdziesz do szpitala

- bar…. tek

stałem tuż koło niego. ująłem w dłoń jego rękę. niegdyś tak silną i mocną, a wtedy, gdybym jej nie trzymał, opadłaby ponownie na pościel. potem mówił jeszcze do innych. żegnał się. pojechaliśmy do znajomego lekarza po morfinę. do znajomego, bo żaden inny nie chciał nam jej dać: „bo po co”. gdy wróciliśmy już nie żył.

piszę, aby pamiętać. nie interesuje mnie czy ktoś to przeczyta i co sobie o mnie pomyśli. te same słowa zapisze na twardym dysku, wydrukuję. znajdą się one także w jednym z moich prywatnych kartkowych dzienników. miałem kiedyś taki pomysł i nadal go kultywuję. gdy już przyjdzie na mnie koniec, to Panie Boże spraw by nie było to w szpitalu. niech sobie umrę wśród tych, którzy stanowili moje życie.

 

dla M. K.

pamiętam

 

pewien_czlowiek : :